Przy piątku 13-go, zapraszam Was na moją opinię debiutu
książkowego „Miłość w czasach in vitro” Anny Żelazowskiej. To opowieść, która
jest przeplatanką szczęścia i pecha, uśmiechu i łez, sukcesów i porażek. Życiowa
książka, która wywołuje refleksje i daje do myślenia. Idealnie pasuje mi do
dzisiejszej przewrotnej daty. 😉
Krótko o fabule
Alicja to pracownica znanej, warszawskiej kliniki in vitro. Bohaterka
jest bardzo zwyczajną kobietą, która wiedzie równie zwyczajne życie. Dosłownie
– Alicja nie należy do ludzi cechujących się zbytnią spontanicznością, czy dużą
radością życia. Jest raczej odwrotnie – boi się ryzyka i podejmowania decyzji,
przez co nie czuje się do końca zadowolona z życia. Jednocześnie ma wypracowaną
własną strefę komfortu, ale z drugiej strony z dnia na dzień narasta w niej
frustracja i marzenia o zmianie. Co więc blokuje naszą bohaterkę przed
zrobieniem tego pierwszego kroku w stronę innego życia? Aby zająć swoje myśli i
czas, bohaterka uważnie obserwuje klientów kliniki. Jednych zapamiętuje
bardziej i pamięta dłużej, innych mniej. Z niektórymi się przyjaźni, innym
kibicuje, niektórych niezbyt lubi, a innym współczuje. W codziennej pracy
kobieta widzi łzy radości i wzruszenia, niepewność i nadzieję, złość i ulgę.
Życie pisze bardzo barwne scenariusze, jednak nie zawsze mają one bajkowe i
szczęśliwe zakończenie. A wymarzonym zakończeniem tych scenariuszy wielu par
regularnie odwiedzających klinikę byłoby upragnione dziecko. Niestety, nie jest
to takie proste jak mogłoby się wydawać. Alicja w klinice ma dosyć monotonny
plan dnia, jednak pewnego dnia dzieją się rzeczy, które zmieniają życie zarówno
pacjentów, jak i jej samej. Czy będą to zmiany na lepsze? Przeczytajcie „Miłość
w czasach in vitro”, a wszystkiego się dowiecie.
Moje wrażenia po lekturze
„Miłość w czasach in vitro” to książka, która porusza bardzo
życiowy i ważny temat - in vitro, który niejednokrotnie wzbudza wiele
kontrowersji i jest szeroko omawiany przez społeczeństwo. Jak sami wiecie
zdania na ten temat są mocno podzielone, każdy ma swoją wizję świata. Cieszę
się, że debiutująca autorka napisała książkę, która wzbudza refleksje i daje do
myślenia. Fabuła książki nie jest wybuchowa jak fajerwerki, nie jest jednak nudna.
Akcja cały czas toczy się w obrębie kliniki i można by się zastanowić, cóż
takiego ciekawego może się tam dziać. A dzieje się bardzo dużo. Oprócz Alicji,
która ze swojej perspektywy relacjonuje jako narrator wszystkie wydarzenia,
poznajemy sympatyczne kobiety – pacjentki kliniki, pracownice i mniej lub
bardziej miłych mężczyzn, lekarzy, pacjentów i wielu przypadkowych ludzi,
którzy pojawiają się znienacka i robią niemałe zamieszanie. Sploty różnych
wydarzeń w życiu bohaterów sprawiają, że książkę, mimo trudnego tematu czyta
się dosyć szybko i przyjemnie. Jednak na pewno nie jest to książka banalna i
łatwa. „Miłość w czasach in vitro” skłania do zastanowienia nad wieloma
sprawami – pięknem i istotą życia. Bo życie jest sumą naszych wyborów i tylko i
wyłącznie od nas zależy, jak będzie wyglądało. Czy będziemy czerpać z życia
garściami, żyć na 100% i robić tak, jak podpowiada nam nasza intuicja, serce i
marzenia. Czy popadniemy w smutną monotonię szarości codziennego dnia, będziemy
wiecznie smutni, niezadowoleni i zazdrośni o „lepsze” życie człowieka, który
przechodząc obok nas promienieje radością.
„Miłość w czasach in vitro” to lektura, która z pewnością Was
poruszy. Być może książka da Wam kopa do podjęcia zmian w swoim życiu i odwagi do
wdrażania innych niż zwykle wyborów. Nie muszą być to przełomowe kroki,
przecież można zastosować metodę małych kroczków. Wiadomo, że najtrudniej jest
zacząć, ale myślę, że naprawdę warto. I właśnie na podejmowaniu wyborów skupiła
się autorka w swojej książce. Pokazała jak ważne jest to, co robimy w życiu dla
innych, ale przede wszystkim dla samych siebie. W końcu nieszczęśliwy człowiek
nie przeleje radości na drugiego człowieka. Podobało mi się ukazanie tematu in
vitro z perspektywy pacjentów kliniki jak również pracowników. Podczas lektury
można poznać zarówno emocje pacjentów pełnych nadziei jak i lekarzy, którzy
starają się pomóc i ogarnąć rzesze niejednokrotnie rozemocjonowanych ludzi,
którzy przewijają się codziennie w klinice. Mnie osobiście „Miłość w czasach in
vitro” przekonała do tego, by jeszcze bardziej cieszyć się życiem i robić
wszystko w zgodzie z samą sobą.
„Miłość w czasach in
vitro” to książka o wyborach, które podejmujemy, emocjach, które siedzą w nas –
ludziach i umiejętności czerpania z życia jak najwięcej. To nieco cierpka
lektura z nutą delikatnej słodyczy dającej nadzieję.
Za możliwość lektury dziękuję Wydawnictwu
Videograf.
Niestety to zupełnie nie mój temat książek
OdpowiedzUsuńby-tala.blogspot.com
Rozumiem - nie wszystkim musi przypaść do gustu 😉
Usuń